2000 – Jura Krakowsko-Częstochowska

 

Myślę, że gdy wjeżdżaliśmy w lesisty poprzetykany białymi formacjami skalnymi krajobraz jury każde z nas pamiętało swoje pierwsze zmagania ze skałkami. Grupa, która odważyła się stawić czoła  wapiennym skałom tej okolicy nie była liczna, ale byliśmy zadowoleni, że podjęliśmy taką właśnie decyzję. Nasz Znajomy Taternik uśmiechał się gdzieś pośród gąszczu ciemnej brody. On był tu niemal w domu.

Słońce się nad nami nie litowało. Podczas gdy powtarzaliśmy podstawy, podczas gdy odbywaliśmy intensywny kurs ‚prusikowania’ i podczas gdy w pocie czoła zmagaliśmy się z wybieranymi dla nas przez Znajomego Taternika trasami ono przypiekało niemiłosiernie i rumieniło, co wrażliwsze uszka. Niektórzy stworzyli na swoich głowach przemyślne ochronne konstrukcje z zapasowych T-shirtów, inni po prostu pozakładali przezornie przywiezione czapki. Po kilku trasach w pełnym słońcu pionowa studnia w skale, w której hulał chłodny wiatr okazała się czystą przyjemnością. Ręce po łokcie w szczelinie biegnącej wzdłuż ściany studni, lina mocno trzyma dając znać, że spaść się nie da, z góry zagląda jakiś kwiatek, krzaczek, kępka trawy …wkrótce studnia zdobyta, kwiatkowi można rękę podać.

Po całym dniu wspinaczki obiad i gorąca herbata to zasłużona nagroda. Przybyliśmy tu tylko na weekend -nieliczni są w pełni usatysfakcjonowani, inni planują przybyć tu jakąś mniej słoneczną porą, ale jest też kilku zapaleńców, którzy z prawdziwym żalem myślą o tym, że tak szybko czas wracać.

Z „Pamiętników wypraw” Joanny Muszyńskiej