Bory Tucholskie II – lato 2000
Po zeszłorocznej „wprawce” na Zalewie Koronowskim, w okolicy stanicy wodnej Gostycyn – Nogawica postanowiliśmy popróbować swych sił na prawdziwym spływie. Zebraliśmy grupę „śmiałków” i wyruszyliśmy na północ, do miejscowości Swornegacie, skąd mieliśmy zacząć naszą przygodę – kajakowy spływ Brdą. Po południu dotarliśmy na miejsce i zapoznaliśmy się z okolicą. Następnego dnia po śniadaniu wsiedliśmy w kajaki i ruszyliśmy na szlak.
Pierwszego dnia płynęliśmy głównie przez jeziora (Witoczno, Małołąckie, Łąckie, Dybrzyk…), więc trzeba było porządnie wiosłować, prąd rzadko pomagał. W końcu po jakichś 5-6-ciu godzinach dotarliśmy w okolice zapory Mylof, gdzie wyciągnęliśmy kajaki na brzeg i przewieźliśmy je do obozu. Tam czekały już na nas namioty rozstawione przez „ekipę techniczną” (dojeżdżali na miejsce samochodem razem z naszymi bagażami i namiotami) i smażone pstrągi kupione na pobliskiej hodowli. Tego dnia przepłynęliśmy 23 km.
Drugi dzień spływu zaczął się (po śniadaniu) zniesieniem wszystkich kajaków z wysokiego brzegu, do rzeki. Tego dnia wiosłowało się już łatwiej, bo płynęliśmy rzeką i kajaki były niesione przez prąd. Trzeba było tylko uważać na podwodne przeszkody (kamienie, pnie), ale na szczęście nie było ich dużo. Większość czasu płynęliśmy przez las, więc było bardzo malowniczo i spokojnie. Rzeka sunęła majestatycznie pomiędzy zielonymi ścianami; zwieszające się nad wodą gałęzie niektórych przybrzeżnych drzew delikatnie muskały jej powierzchnię. Mimo, że znów płynęliśmy ponad pięć godzin nawet nie poczuliśmy tych 27,5 km, które przepłynęliśmy tego dnia. Noc spędziliśmy na campingu w Woziwodzie, w samym środku Tucholskiego Parku Krajobrazowego.
Trzeciego dnia (23 km, ok. 5-6 godz.) pokonaliśmy najbardziej malowniczy i urozmaicony odcinek szlaku. Wpłynęliśmy na obszar krajobrazowego rezerwatu przyrody „Dolina Rzeki Brdy”. Rzeka płynie tam w pięknej, głęboko wciętej dolinie, tworzy liczne zakola (meandry), ma szybki nurt. Tego dnia napracowaliśmy się porządnie. Mimo silnego prądu trzeba było mocno wiosłować ponieważ rzeka często zakręcała i leżało w niej dużo zwalonych przez wichury drzew, które trzeba było omijać. Często pozostawał tylko wąski przesmyk pomiędzy przeszkodami, w który niełatwo było trafić. Najważniejsze było, aby obaj wiosłujący zgodnie współpracowali. No i chyba szło nam nienajgorzej , bo pomimo tego, że nieraz ktoś zatrzymał się na drzewie i najadł liści, nikt się nie wywrócił i dopłynęliśmy szczęśliwie do celu. (Po drodze minęliśmy słynny kamień Jagiełły, którego połowa z nas niestety nie zauważyła, gdyż szukali czegoś 3x większego). Noc spędziliśmy w Świcie, gdzie urządziliśmy sobie kolację przy ognisku.
Ostatniego dnia spływu (tylko 11,5 km i tylko ok.3,5 godz.) przepłynęliśmy przez okryte złą sławą uroczysko Piekiełko. Obyło się bez wywrotek i wpłynęliśmy na spokojne wody rozlewiska Jeziora Koronowskiego. Wreszcie dotarliśmy do Gostycyna – Nogawicy, gdzie spędziliśmy jeszcze kilka dni na grzybobraniach i kąpielach w jeziorze. W końcu trzeba było wrócić do domów, ale na pewno wszyscy jeszcze kiedyś chętnie razem „pokajakujemy”, na którejś z polskich rzek.
Z „Pamiętników wypraw” Joanny Muszyńskiej